EVEREST ZDOBYTY. KORONA ZIEMI JEST MOJA!

W końcu. Po 6 latach wspaniałej i wymagającej drogi, doszedłem do końca. To właśnie 17 maja stanąłem na najwyższym szczycie – Mount Evereście. Górska Korona Ziemi jest moja!

Jestem uradowany, szczęśliwy i wypełniony spełnieniem. Jestem wdzięczny każdemu kto pomógł mi w tej drodze. Trudno mi opisać słowami jak się czuję. 

Oto jak wyglądał ostatni odcinek ataku szczytowego: 

… Szczyt jest na wyciągniecie ręki. Ale w dalszym ciągu na nim nie jestem. Docieram do Południowego Wierzchołka Everestu na 8 750 m n.p.m. W końcu do miejsca z którego zawróciłem rok wcześniej na 8 800 m n.p.m. Zatrzymuje się na chwilę. Wiem jak smakuje to miejsce. Nie życzę nikomu aby to poczuł. To stąd rok temu zawróciłem. Teraz, wykonuje znaczący duuuuuuuży krok. Czuje jak mijający rok, rok który mogę śmiało nazwać „Między Everestami” zwija się w punkt w czasoprzestrzeni mojego życia. Upłynął rok a ja jestem ponownie w tym miejscu. Cała praca wykonana ponownie. Niesamowicie ciężka praca. Przygotowania, treningi, logistyka, finanse, godzenie życia prywatnego z obowiązkami zawodowymi. Mógłbym tak wymieniać… Jestem szczęśliwy, że mogę zrobić ten krok dalej. 

Idę. Krok za krokiem. Każdy centymetr mojego ciała ma dość. Mięśnie, kości, narządy wewnętrzne. Kładę się na śniegu w pozycji embrionalnej aby dać odpocząć kręgosłupowi i mięśniom brzucha. Powtarzam jak mantrę – nie zamykam oczu, nie zamykam oczu… Zamknięcie oczu = sen = śmierć. Wstaje i ruszam. Walczę ze słabościami. ….W końcu widzę szczyt. Zostało około 50 metrów drogi i ok 10 metrów przewyższenia. Wiem że już nic mi nie przeszkodzi…

Dotykam flag modlitewnych. Całe zmęczenie znika. Czuje się lekko i szczęśliwe. Pewnie dostałem spory wyrzut adrenaliny i endorifin…ale jak dają to biorę. Cieszę się chwilą spoglądam wzrokiem – widzę cały świat! 

Upajam się widokami.

Każdy może mieć swój Everest!